Też macie taki problem? Niekontrolowane przerwy w treningach, które trwają „odrobinę” za długo? Ja tak mam. Osiągam jakąś tam formę, po czym zdarza mi się np. wolny tydzień. I to kompletnie niczym nie uzasadniony. Dopada mnie lenistwo, które podtrzymuję różnego rodzaju stwierdzeniami typu „dzisiaj nie mogę” i tak to powoli forma spada. A tak oczywiście nie powinno być. Przyjąłem więc jedną zasadę, której staram się trzymać. Nigdy nie robić więcej niż jeden dzień wolnego. Oczywiście wszystko w rozsądny sposób, tj. jak jestem chory, to się nie wygłupiam, ale jeżeli wszystko jest w porządku ze zdrowiem lub nie jestem w całodziennej podróży, to nie ma wytłumaczenia, żadnych przerw dłuższych niż jeden dzień. I muszę przyznać, że odkąd przyjąłem tę metodę, to jakoś udaje mi się jej trzymać. W weekend rower, a w tygodniu jak nie mam czasu, to biegam lub chodzę na basen. Ale przez to nie ma mowy o wielodniowym przesiadywaniu w fotelu.
Mam też, od zeszłego sezonu, drugą metodę. Trzeba się zgłosić do jakichś zawodów i najlepiej wszystkich dookoła o tym poinformować. Koniecznie też trzeba opłacić udział w tych zawodach. I to działa. Jak już widzę się na liście startowej, to nie ma wyjścia. Przecież nie pojadę na zawody, żeby zejść z trasy, albo dowlec się na ostatnim miejscu. Muszę być w jako takiej formie. Inaczej to po prostu nie sprawia przyjemności. Metoda ta świetnie zadziałała podczas wiosennego Żądła Szerszenia, czy Klasyka Radkowskiego. Chcąc nie chcąc, jechałem na trening i właśnie o to chodzi.
No dobra, to proszę bardzo. Informuję, że w najbliższą sobotę wezmę udział w pierwszym w życiu triathlonie! To pochodna tego, że nie mam czasu trenować kolarstwa tyle co bym chciał, a za to trochę więcej biegam. Relację z Radkowa postaram się napisać po weekendzie. Trzymajcie za mnie kciuki.
Ale to jeszcze nic. W przypływie euforii po wczorajszym treningu biegowym, zapisałem się dzisiaj na… Maraton! I to będzie dopiero wyzwanie! Ja, kompletna noga z biegów długodystansowych, szukający zwolnienia lekarskiego jak trzeba było pobiec na 1500 w szkole średniej, zapisałem się na Maraton! Daję szansę wrocławskim organizatorom, którzy skompromitowali się na czerwcowym półmaratonie i próbuję zmierzyć się z niemożliwym, czyli przebiec za jednym pociągnięciem 42 km. Sam jeszcze w to nie wierzę, że to zrobiłem, ale właśnie wiem, że to zadziała i że to opłacone zgłoszenie spowoduje, że przyłożę się do treningów jak nigdy. Nie odpuszczę, nie powiem żadnego dnia wieczorem „nie chce mi się, może jutro”, tylko przebiorę się i pójdę biegać. I o to chodzi!
Teraz to już po prostu muszę trenować. Bo jak sobie zlekceważę, to mnie ten maraton zmiażdży, przeżuje i wypluje najdalej na 30 kilometrze. A zatem mam około 2 miesiące na to, żeby uzyskać taką formę, żeby jakoś znaleźć się na mecie. Nie rozliczajcie mnie z wyniku. Chcę po prostu skończyć o własnych siłach. Nie wiem jeszcze jak, to może być ciężki dzień, ale na mecie być muszę.