Wiem, wiem, późno jest. Ten start był ponad miesiąc temu, a ja dopiero teraz siadam do relacji. Ale może dobrze, dzięki temu, że już wszystkiego dokładnie nie pamiętam, to ta relacja będzie o połowę krótsza niż zwykle. A zatem, jak mawiała jedna Pani Profesor z mojej uczelni, która swego czasu napisała wyjątkowo cienką książkę z ekonometrii: czytać bo krótkie!
Walka z czasem i kontuzją
Dwa tygodnie przed Gdynią odbyły zawody w Poznaniu, które skończyły się dla mnie z jednej strony piękną życiówką (5:19), z drugiej strony kontuzją prawego uda. Miałem ją już wcześniej, ale jakoś mało odczuwałem. Ostatnie kilometry Poznania tak mnie jednak poturbowały, że noga mnie tak bolała, że następnego dnia nie mogłem zejść ze schodów, nie mogłem donieść torby do samochodu, itd. Nie, stop! Powiem to dosadniej. Tak mnie noga napierdalała, że przemknęło mi przez myśl, że chyba przyjdzie mi się z zawodów w Gdyni wycofać. Zasadniczo coś co przez ostatnie kilka tygodni, od startu w Radkowie, jedynie mnie gdzieś delikatnie uwierało, teraz wręcz eksplodowało. A tu tylko dwa tygodnie przerwy! Co to będzie?