Od kilku lat wyrywkowo, ze względu na brak czasu, chodzę na moje kochane zajęcia schwinn spinning, potocznie nazywane przeze mnie spinem.
W głowie zawsze stukał mi pomysł „może ja też mogłabym poprowadzić takie zajęcia?” Stukał, stukał i zapisałam się! Pierwszym zaskoczeniem było dla mnie to, że tak wiele osób bierze udział w takich szkoleniach. Ze zgłoszeniem czekałam niemal do ostatniej chwili no i przyznam że był problem. Żeby nie było tak łatwo to mój 4-letni synek postanowił właśnie w te dwa dni się rozchorować. Na szczęście mąż dzielnie walczył z wirusami w czasie kiedy ja oddawałam się morderczym treningom na sali.
Tak! Morderczym!
Myślałam że prezentuję jakąś formę. Nic bardziej mylnego. Indoor Cycling nieco różni się od jazdy na szosie, czym? Pozycją. Bardziej przypomina jazdę na MTB. Kto jeździ ten wie. Góra sztywno, pupa nad siodełko i uda miękną! Moje uda miękną:) Może trochę przesadzam, żeby zbudować napięcie w opisie ale było ciężko!
Ale to jeszcze nic. Inną pozycją na rowerze można jakoś w miarę szybko wypracować. Natomiast to, że na dobrze przygotowane zajęcia składa się tak wiele czynników, zupełnie mnie zaskoczyło…
Znajomość i wyczucie muzyki, programów do tworzenia ścieżek muzycznych, różne techniki komunikacji, znajomość sprzętu wraz z jego serwisowaniem, zasady których trzeba przestrzegać i według których należy układać trening jest tak dużo i są tak różne…
Dużo tego. Mam nadzieję, że się z tym szybko ogarnę i coś z tego będzie!