Po wypadku, który miałem podczas Herbalife Triathlon Gdynia wciąż nie mogę biegać. Ciężko mi się chodzi, a o biegu to już w ogóle nie ma mowy. Co prawda z dnia na dzień jest coraz lepiej, ale poprawa następuje bardzo, ale to bardzo powoli. Mam czarne myśli, gdy wybiegam w przyszłość do wrześniowego maratonu w Berlinie. Zaraz zacznie mi brakować dni na przygotowania. W zasadzie to już jest za późno. Po HTG powinienem mieć 2-4 dni przerwy i powinienem być w ciągu treningowym. No cóż, nie jestem.
Wczoraj po raz pierwszy wybrałem się na basen, żeby cokolwiek się poruszać. Z trudem przepłynąłem 1 km. Tempo miałem żenujące. Płynąłem te 40 basenów dwie rękami i tylko jedną nogą. Uderzanie lewą nogą było w zasadzie niemożliwe. Tak więc ciągnąłem tę lewą nogę za sobą. Pilnowałem tylko by za bardzo nie tonęła. Zamiast uderzenia, markowałem tylko jakiś ruch.
Ale wiecie co było wczoraj najważniejsze? Pal licho ten trening. Czas też nie był ważny. Najważniejsza była radość, gdy przygotowywałem się w domu do wyjścia i moment, w którym znowu założyłem Garmina na rękę. Fantastycznie uczucie!