Maraton w Berlinie

maraton-berlin-1

Pobiegłem we wrześniu mój drugi maraton. Tym razem w Berlinie. Jak było? Niesamowicie!

Dwa lata temu we Wrocławiu biegłem trochę w nieznane. Nie wiedziałem co to będzie i czego się spodziewać. To był wówczas mój pierwszy rok nieco bardziej regularnego biegania. Wiedziałem tylko, że trzeba wystartować nie za szybko, a potem biec, biec i biec. I jakoś się wówczas udało. Dobiegłem. Po cichu liczyłem na czas poniżej 4 godzin. Udało się wówczas dobiec w znakomitym czasie – zważywszy na to ile się przygotowywałem – 3:53.

Od tamtej pory cały czas, mniej lub bardziej regularnie, biegałem. Nie zdarzały mi się także specjalnie długie przerwy. Czasami zdarzała się kontuzja, czasami choroba, ale nigdy nie miałem czegoś takiego, że bez przyczyny przerwałem treningi na okres dłuższy niż kilka dni.

Rok temu jesienią maratonu jednak nie pobiegłem. Tak jak pisałem w podsumowaniu ostatniego okresu, nie doleczyłem kontuzji, zbyt szybko chciałem dojść do formy i skończyło się to odnowieniem innej kontuzji sprzed wielu lat – nie kończącym się bólem pleców.

Continue reading Maraton w Berlinie

Maraton po raz pierwszy

przed-maratonem

Przygotowywałem się do tego startu długo (Maraton Wrocławski, 15 września 2013 r.). Tzn. długo jak na moje wyobrażenie tego ile można przygotowywać się do jednego sportowego wyczynu. Co prawda tuż przed startem byłem nieźle spanikowany, gdyż gdzieś przeczytałem, że ludzie latami przygotowują się do maratonu, po czym nie kończą albo kończą z czasami, które znacznie odbiegały od ich oczekiwań. Oczywiście na wycofanie się było za późno i nigdy w życiu bym tego nie zrobił. Wyrzuty sumienia po takiej dezercji byłyby niewyobrażalne. Dodatkowo przecież ogłosiłem całemu światu, że startuję w maratonie. Mało tego, wszem i wobec ogłosiłem, że każdy wynik powyżej 4h będzie rozczarowaniem i porażką. Jakbym zatem spojrzał w oczy znajomym?! Jakbym spojrzał w oczy samemu sobie?

Tego ostatniego, tj. deklaracji, że złamię 4h trochę żałowałem. Sam siebie nakręciłem, że teraz nie biegnę tylko po to, aby dobiec, ale jeszcze dodatkowo zrobić wynik sportowy. Wewnętrzna presja była więc całkiem spora. Dodatkowo sporo osób, które wcześniej kończyły maraton jak słyszały o tych planowanych 4h w debiucie, to z niedowierzaniem kręciło głową. Argumentowali, że ponoć mam za mało kilometrów w nogach i że dobry czas na 10 km, czy też na 21 km nie przekłada się wprost na dobry wynik w maratonie, itp.

Continue reading Maraton po raz pierwszy

Po Klasyku Kłodzkim – wynik lepszy niż samopoczucie

Wiązałem z tym wyścigiem duże nadzieje. Wynik z zeszłego roku napawał mnie nadzieją. W końcu Klasyk Kłodzki to wyścig idealnie pode mnie. Nie ma tu prawie w ogóle płaskich fragmentów. Jest albo ostro pod górę albo ostro w dół, czyli idealnie, żadnego przeciskania pod wiatr na płaskim.

Przyjechałem do Zieleńca około godziny przed startem, kilka minut przed 8 rano. Żeby o tej godzinie znaleźć się na miejscu musiałem wstać przed 5 rano. Niestety była to druga z rzędu noc, którą zdecydowanie nie dospałem. To niechybnie zwiastowało pierwsze problemy. Jakoś tak mam, że jak jestem niewyspany i muszę trochę jechać samochodem, to skutkuje to potem wysokim tętnem i zmęczeniem już od startu.

Pierwsze wrażenie na miejscu, to zdecydowanie więcej zawodników niż rok temu. Cały parking zastawiony, o wiele więcej rozgrzewających się. Ciągle ziewając przygotowałem rower do startu. Czas na chociaż krótką rozgrzewkę. Po rozgrzewce wiem, że to niestety nie będzie mój dzień. Tak jak rok temu frunąłem pod górkę, tak w tym od razu na dzień dobry jestem zasapany, a tętno mam zbyt wysokie.

Continue reading Po Klasyku Kłodzkim – wynik lepszy niż samopoczucie

Klasyk Radkowski, czyli więcej po gruzie nie jadę

Kolejny wyścig w tym sezonie za nami. Tym razem po płaskim Żądle Szerszenia przyszła pora na próbę górską. No powiedzmy sobie pagórkowatą, bo poważne góry to jeszcze nie były, czyli Klasyk Radkowski. Zdecydowanie bardziej wolę ścigać się pod górkę, niż gonić po płaskim, więc wiązałem z „Radkowem” spore nadzieje. Byłem co prawda lekko zaniepokojony, gdyż po raz pierwszy w tym sezonie miałem jechać pod górkę właśnie na wyścigu. Przydałby się choć jeden trening w górach wcześniej.

Radków przywitał nas fatalną pogodą. Od rana lało i było bardzo zimno. Na miejscu zastałem zmokniętych kolarzy, którzy ubrani we wszystko co mieli, szukali miejsc pod namiotami i parasolami.

start-10stopni

Pierwszy raz w życiu przebrałem się w kompletny strój kolarski nie wychodząc z samochodu. Jak najdłużej siedziałem w aucie, żeby tylko nie zmarznąć i nie zmoknąć. Co z tego, byłem cały mokry zanim skończyłem składać rower i pompować koła. Byłem przemoczony zanim wyścig się w ogóle zaczął. Zmarznięty i zmoknięty jak kura stanąłem na starcie.

Continue reading Klasyk Radkowski, czyli więcej po gruzie nie jadę

Radków… Strat w ludziach nie było

Sobotni start w Radkowie miał wymiar prawdziwej SZTUKI! Sztuki przetrwania…

Zacinający od rana deszcz, trzynaście stopni, trupie czaszki namalowane na drodze, asfalt dający wiele do życzenia. Ale i tak było warto!

Pogoda odstraszyła paru naszych znajomych, nas prawie też… Kilka metrów po starcie buzię miałam pełną piachu, który przyszło mi zjadać spod koła mojego towarzysza na pierwszych kilometrach. Na szczęście zaczęły się podjazdy i zostałam sama… Chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego :) Czuje brak formy i niestety żeby były wyniki trzeba jeździć, jeździć i jeździć. Pocieszam się tym, że jest jeszcze trochę czasu na rozkręcenie nogi, no a za tydzień Alpy Tam zawsze nawet przez kilka dni lekko nabieram mocy… Starałam się dać z siebie wszystko ale po tętnie widać że to jeszcze nie to.

Zrzut z Garmina

Continue reading Radków… Strat w ludziach nie było

Średnia wyższa, czas lepszy, miejsce dużo gorsze, czyli jak wzrósł poziom w Żądle Szerszenia

medal-zadlo

Wczoraj pojechałem Żądło Szerszenia. Ciężki początek sezonu za mną.

Jak przyjechaliśmy na miejsce  do Trzebnicy, to pierwsze co, to okazało się, że mam pęknięty kask, a konkretnie mechanizm trzymający kask na głowie. Co teraz? Kask nie trzyma się na głowie, lata luźno. Przecież nie dopuszczą mnie do startu bez kasku! Ściągnąłem ile się dało zapięcie pod szyję i odprawiłem modły, żeby kask nie spadł mi podczas jazdy. Niby ok, ale i tak podczas wyścigu poprawiałem go kilka razy. Co by nie było, to koniec tego kasku. Już nawet nie pamiętam ile służył. 5 lat, może 6?

Continue reading Średnia wyższa, czas lepszy, miejsce dużo gorsze, czyli jak wzrósł poziom w Żądle Szerszenia

Żądło, żądło i po żądle…

Od dwóch dni rosło ciśnienie we krwi… aż do dzisiaj!

Start rozładował emocje.
Pociąg z chłopakami z grupy był fajną sprawą, aż do czasu kiedy doścignęło nas TGV (TŻW).
Nie skleiłam się i po chwilowej próbie pogoni odpuściłam.
W ten sposób 30 km jechałam w towarzystwie wiatru w twarz mając nadzieję, że ktoś mnie dogoni.
Niestety nadzieja matką… :)

Continue reading Żądło, żądło i po żądle…